Wiosenny wzrost blogosfery

Z przyjemnością informuję o dwóch nowych polskich blogach poświęconych grom, których autorzy zdecydowali się pisać o nich z nieco innego punktu widzenia, niż czyni się to zazwyczaj (i choćby dlatego od początku darzę je sympatią, bo nie ukrywam, że cel przyświeca mi podobny). Pierwszy blog to AntyGry, którego celem jest „poszukiwanie ambitnych i nowatorskich motywów w grach”, a przeznaczony jest „dla doświadczonych i wymagających graczy”. Drugi to Branża gier, poświęcony PR, marketingowi i reklamie (autor jest pracownikiem agencji Public Relations Edelman Polska, świadczącej swe usługi m.in. dla marki Xbox 360). Oba blogi mają zaledwie parę tygodni i kilka wpisów, więc autorzy zapewne rozwiną jeszcze skrzydła (czego im szczerze życzę – podobnie jak wytrwałości), ale od razu widać, że warto zacząć je śledzić.

Osobiście bardzo cieszy mnie (i wiem, że nie tylko mnie) poszerzenie skromnej póki co w rozmiarach polskiej blogosfery o grach – zwłaszcza, że jeden z blogów prowadzony jest przez osobę, która branżę gier zna, przynajmniej w jednym aspekcie, od podszewki (tego u nas, poza blogami twórców Wiedźmina, chyba jeszcze nie było). Przede wszystkim zaś mam nadzieję, że będzie okazja do ciekawej międzyblogowej dyskusji i wymiany opinii. I żeby nie tracić czasu, a po części również do tej dyskusji zaprosić, pozwolę sobie odnieść się pokrótce do pewnego przekonania, któremu wydaje się hołdować i jeden, i drugi bloger (zwłaszcza autor AntyGier), a które charakterystyczne jest zresztą dla wielu innych starszych wiekiem i doświadczeniem graczy.

Na blogu Branża gier w poście na temat poszerzenia publiczności gier o nowe grupy społeczne i wiekowe czytamy:

Szkoda jedynie, że tak jak w przypadku każdego wzrostu popularności i „umasowienia”, następuje stopniowy regres dotyczący nie tylko oprawy graficznej gier, ale niestety także warstwy fabularnej, czy mechanizmów rozrywki. Proste machanie ręką w salonie zastępuje to z czym kojarzyliśmy gaming do tej pory – skupieniem, głębokimi emocjami oraz prawdziwym przeżywaniem wydarzeń.

Na blogu AntyGry autor pisze z kolei:

(…) jako długoletniego odbiorcę martwi mnie kondycja i kierunek rozwoju rynku elektronicznej rozrywki. Mimo ogromnych obrotów finansowych, zwiększającej się sprzedaży i popularności gier coś się jakby zatrzymało. Coś się zacięło. Producenci w większości olali potrzeby mojego pokolenia. Pokolenia, które granie ma we krwi. Pokolenia, które wraz z rozwojem elektroniki dorosło i chce grać w produkcje ambitne, gry dla dojrzałych.

oraz:

Gry bywają dyskryminowane przez samych ich twórców, producentów, wydawców i coraz częściej odbiorców. Ich poziom dojrzałości, artyzmu, nowatorstwa czy złożoności bywa zaniżany z powodu ryzyka inwestycyjnego, pozornego braku grupy docelowej, „nacechowania branży”, uprzedzeń, dobrych zysków z łatwej do zrobienia miernoty itd.
Ten blog będzie moim małym protestem przeciw tej dyskryminacji. Będzie poszukiwaniem w grach cech, za które coraz częściej w recenzjach dostają punkty ujemne lub przynajmniej nie dostają dodatnich. Sztuki, fabuły, złożoności, nieprzewidywalności, wyzwań logicznych i naukowych, zagadnień psychologicznych, filozoficznych i społecznych czy realizmu.

Muszę przyznać, że mam do tych słów stosunek dość ambiwalentny. Z jednej strony dobrze rozumiem obawy i rozgoryczenie – któż z nas nie chciałby, by gry dojrzewały jako medium i były coraz bardziej ambitne? – z drugiej zaś wyczuwam w nich pewne niezrozumienie znaczenia zmian, które zaszły w ostatnich latach. I nie mam tu nawet na myśli irracjonalnej często nostalgii za dawnym stanem rzeczy. Proces „oddemonizowywania” gier i wprowadzania ich do powszechnej świadomości społecznej jako pełnoprawnej formy spędzania wolnego czasu, na który czekaliśmy od dawna i który powoli (u nas wręcz bardzo powoli) wreszcie się odbywa, wymaga znacznego poszerzenia gamy potencjalnych odbiorców, a co za tym idzie – również uproszczania rozgrywki. Te filmy i książki, które trafiają w gusta masowej publiczności i które nastawione są przede wszystkim na zysk, także przecież najczęściej nie grzeszą głębią. To zupełnie normalne rozwarstwienie grup docelowych znane z innych branż rozrywkowych, które powoli zaczyna przechodzić do świata gier i wbrew pozorom świadczy właśnie o jego dojrzewaniu. Narzekanie na niski poziom artyzmu, nowatorstwa i złożoności gier, które tych cech z założenia posiadać nie mają – bo nie są przeznaczone do ludzi, którzy ich szukają – pachnie chyba lekką naiwnością. Dzieła wymagające od odbiorcy wiedzy, zaangażowania i wysiłku są w każdej dziedzinie mniejszością i trudno o bardziej oczywiste stwierdzenie. Ale jeśli to ich potrzebujemy i chcemy – zawsze uda się je znaleźć i sam autor AntyGier to udowadnia, omawiając gry, które wyróżniły się według niego na tle innych i dały nadzieję na przyszłość.

Nasuwa mi się w tym miejscu jeszcze jedna refleksja, niezwiązana już bezpośrednio z przytoczonymi cytatami. Nie wiem dlaczego w środowisku graczy – mam tu na myśli zwłaszcza polskich graczy, ale nie tylko – panuje dość powszechne przekonanie, że gracz, który szuka w elektronicznej rozrywce artyzmu, dojrzałości i głębi, nie powinien skalać się tytułami pozbawionymi wygórowanych ambicji, przeznaczonymi do nieskomplikowanej, „dziecinnej” nawet zabawy. Czy miłośnik filmów Almodovara lub Greenawaya nie może równie chętnie, choć w innym celu, oglądać komedii romantycznych lub animacji studia Pixar? Szanujmy się jako odbiorcy, ale też nie róbmy z siebie snobów.

8 thoughts on “Wiosenny wzrost blogosfery

  1. No nic, tylko się cieszyć, może będzie z kim się pokłócić :) Mam tylko nadzieję, że czasu, chęci itp. wystarczy, czego oczywiście życzę. Pisanie bloga wymaga jednak dużego samozaparcia, czasu etc., co konstatuję każdego tygodnia.
    Co do reszty, ja się cieszę i popieram. Osobiście nie jestem zwolennikiem superartystycznych projektów, ale oczekuje od gier czegoś więcej niż dostaję. Nawet BioShock mnie zirytował trochę, bo nie rozumiem, po co robić głębokie uniwersum dla prostej niczym nie cep nawet, ale futerał od cepa rozgrywki i fabuły. No, ale skoro Mr Levine twierdzi, że gracze zasługują tylko na, cytuję, więc proszę nie posądzać mnie o wulgarność, „fucking stupid” fabułę, to czym mam się cieszyć? Masz rację louvette, że tytuły bardziej wymagające to zawsze margines, ale w grach ten margines jest ledwie widoczny. Bez przesady. Dlaczego nie gram w proste gry, np. casuale? Bo nie mam na to czasu. Czas, który mogę wygospodarować na granie poświęcam blogowi i grom, w które naprawdę chcę grać. W tym roku Mass Effect PC, Disciples III, Fallout 3, Rise of the Argonauts, za kilka dni Legend: Hand of God, bo się zawziąłem i będę połajanki urządzał, a jeszcze sporo zaległości mam Avernum V, rozpoczęta kolejna, chyba 150 kampania w EU2, tym razem Danią and many, many more. Skąd mam wziąć czas, o chęciach nie wspomnę, na Cooking Mama? :)

    Polubienie

  2. Dzięki za skomentowanie mojego bloga. Zbieram właśnie oddech przed kolejną porcją prowokacji ;). A serio, chcę tylko sprostować:

    1. Zacytowana lista gier „które mnie zachwiciły” jest listą tytułów, które są moimi NADZIEJAMI. Ostatnią grą która mnie zachwiciła był Operation Flashpoint (2001). Najlepszym dowodem będzie zwycięzca Nadziei AntyGracza 2007, który – zdradzę ;) – dostanie 80/100. Ostatnimi czasy do zachwytów niestety daleko. To nie jest tylko „nostalgia” – od lat 80 do pierwszych lat XXI w. miałem wrażenie, że gry dojrzewają, z prostych, stają się coraz ciekawsze. Dojrzewają twórcy, dojrzewają recenzenci. Od kilku lat już nie mam tego wrażenia. Została tylko nadzieja, że zastój jest chwilowy…

    2. Musisz przyznać, że akurat skalałem się równą ilością gier ciekawych, co kiepskich – patrz lista moich Koszmarków ;) To było własnie w „innym celu”, całe szczęście są one w większości krótkie…

    Nie wiem jak dokładnie definjujesz słowo „snob”. Jeśli tak: http://www.slownik-online.pl/kopalinski/65FFE17422F0F3D0C125658F00036BF2.php
    to grozi to chyba bardziej współczesym producentom gier, niż odbiorcom…

    Polubienie

  3. @ nef.the grey
    To nie jest tak, że oczekuję, by każdy gracz interesował się Cooking Mamą tylko po to, by udowodnił, że nie jest snobem ;) Nawet niekoniecznie o casuale mi chodziło. W gatunku cRPG zapewne też są tytuły, które pod względem fabuły, klimatu czy złożoności dzielą od Planescape: Torment czy Fallouta lata świetlne, ale lubisz je, bo zapewniają ci prostą, oprężającą rozrywkę, której akurat w danej chwili potrzebujesz i nie muszą mieć przy tym większych ambicji. Jeśli się mylę – wyprowadź mnie z błędu :)

    @ Bioforger
    Ad.1 Dzięki – sprostowanie uwzględnione :)
    Ad.2 Czyli przyznajesz, że te granie w te „koszmarki” było w pewnym sensie dla ciebie przyjemne – mimo że nie zawierały elementów, których w grach szukasz?
    Snob w sensie „człowiek bezkrytycznie naśladujący i służalczo podziwiający ludzi, których uważa za wyższych od siebie” rzeczywiście pasuje bardziej do niektórych producentów, ale ja miałam na myśli raczej snoba jako „człowieka popisującego się (rzekomym) znawstwem, dobrym smakiem” i oczywiście, jak zaznaczyłam, nie miałam tu na myśli ciebie czy kogokolwiek konkretnego. Chodziło mi o postawę, która przejawia się w wyrażaniu pogardy wobec produkcji, które mają zapewniać nieskomplikowaną rozrywkę, bo nie są one godne „prawdziwego, dojrzałego gracza”.

    Polubienie

  4. Fakt, wszędzie, gdzie człek nie spojrzy są tytuły proste i bardziej złożone. I jak wszędzie istota rzeczy sprowadza się do sztuki wyboru. Owszem, przyglądam się różnym tytułom, niekiedy sprawdzam dema, ale kupuję i gram tylko w gry, które wydają się spełniać moje oczekiwania. Po casuale nie sięgnę, bo nie mam potrzeby, aby w nie grać. Nieskomplikowaną rozrywkę polegającą na wyżynce ostatnio zapewnia mi BioShock, który zastąpił Painkillera, bardziej skomplikowaną od lat już Europa Uniwersalis 2. Tyle, że wszystkie te gry to jednak tytuły na swój sposób rewelacyjne. Inne, np. nieskomplikowane hack&slashe, lądują na półkę po 2-3 godzinach gry, bo szkoda mi na nie czasu, a wszystko, co mogły interesującego mi pokazać pokazały w ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin. Dalsza gra w nie po prostu nie ma sensu. Niestety, ale teraz jest tak, że gra w większość tytułów nie ma sensu od początku, więc po prostu je omijam szerokim łukiem. Dlatego też rozumiem osoby, które piszą o poszukiwaniach znaczniejszych rzeczy w grach. Pewne zmiany i trendy w branży są widoczne, ale nie muszę ich akceptować. I tak też staram się pisać na blogu. Przedstawiam swój punkt widzenia i w sumie chyba nawet nie staram się być obiektywny ;)

    Polubienie

  5. Koszmarki były jednak koszmarne. Zmusiłem się do całkowitego ukończenia tylko BioShocka i CoD4. Zrobiłem to już bardziej z ciekawości, aby mieć +/- kompletny obraz tych „wielkich” tytułów. „Wielkich” w sensie sprzedaży, ocen w recenzjach i zerbranych nagród.

    A co do snobizmu w tym drugim znaczeniu to chyba jednak mam coś z tego, choć chciałbym by nie było to tylko w sensie negatywnym (bez „popisywania się” i „rzekomego”, mam nadzieję). Po prostu rzeczywiście będę namawiał aby ludzie poświęcili więcej czasu trudniejszej rozrywce. Także wyśmiewając i krytykując tą lżejszą, jeśli koliduje z rozwojem bardzej ambitnej. A w grach niestety teraz koliduje jak diabl…o ;)

    Polubienie

  6. Koszmarki były jednak koszmarne. Zmusiłem się do całkowitego ukończenia tylko BioShocka i CoD4. Zrobiłem to już bardziej z ciekawości, aby mieć +/- kompletny obraz tych “wielkich” tytułów. “Wielkich” w sensie sprzedaży, ocen w recenzjach i zerbranych nagród.

    W porządku – rozumiem cię. De gustibus… i tak dalej :)

    Także wyśmiewając i krytykując tą lżejszą, jeśli koliduje z rozwojem bardzej ambitnej. A w grach niestety teraz koliduje jak diabl…o ;)

    Rozumiem, że tak to postrzegasz, ale nie za bardzo rozumiem, skąd to się bierze. To trochę tak, jakby napisać, że filmy Michaela Baya kolidują z rozwojem niezależnego kina ambitnego, a popularność książek Grocholi sprawia, że polska literatura współczesna przeżywa kryzys. To dwie różne bajki – między tymi zjawiskami nie ma większego związku, a na pewno nie aż takiego, jakim ty go malujesz. Problem leży według mnie gdzie indziej – publiczność gier wciąż dojrzewa (i nie mam tu na myśli wieku) i grupa graczy, którzy doceniają – i kupują – tytuły ambitne i nieszablonowe jest wciąż zbyt mała, by ich produkcja rozwinęła się na szerszą skalę (choć i tak pozostanie oczywiście zawsze niszą).

    Polubienie

  7. Nie mam zamiaru czekać z założonymi rękami 20 lat aby publiczność gier łaskawie dojrzała. Tym bardziej, że 10 lat temu dojrzewała szybciej. Chcę jeszcze za życia zagrać w kilka ciekawych pozycji. I uważam że moda i „pozytywny snobizm” mogą to przyspieszyć: Przekierować więcej pieniędzy i uwagi producentów oraz odbiorców na unikane tematy. Tylko potrzebny jest głos graczy, którzy tego chcą. Na razie są zakrzyczani przez cwaniactwo producentów, smarkaterię recenzentów lub obojętność malkonetntów. Ale to się zmieni. Tylko trzeba chcieć takiej zmiany. Precedensy filmu czy literatury tylko to potwierdzają. Tam też oryginalność bywała małą niszą…

    Polubienie

  8. 10 lat temu publiczność gier była 10 razy mniej liczna i o wiele bardziej jednolita. Tamte czasy już nie wrócą. Tego się po prostu nie da już porównywać z tym, co jest teraz.

    Idealizm i „pozytywny snobizm” też są mi bliskie. I nie wstydzę się ich, podobnie jak ty – takich osób w ogóle jest wbrew pozorom niemało. Ale patrząc realistycznie, niestety, wygląda to w tej chwili najczęściej tak: żeby gra stała na wysokim poziomie pod względem technologicznym (AI, grafika itp.), jej budżet musi być duży. A żeby koszta się co najmniej zwróciły – nie mówiąc nawet o zarobku – musi ją kupić jak najwięcej osób. A żeby kupiło ją jak najwięcej osób, musi być skrojona pod jak najszersze gusta i możliwości. Dlatego świeżość i oryginalność można teraz najczęściej znaleźć w produkcjach niezależnych – ale one nigdy z wiadomych względów nie dorównają tym pierwszym pod względem technologicznym. Dlatego dziwią mnie oczekiwania, jakie czasem słyszę: chcemy gry ambitnej, głębokiej i trudnej, która pod względem technologicznym stać będzie na najwyższym poziomie. To się niestety zazwyczaj wyklucza, a wyjątki potwierdzają tylko regułę.

    Żeby napisać ambitną, głęboką i trudną książkę, nie trzeba żadnych pieniędzy. Żeby nakręcić taki film, trzeba o wiele mniej pieniędzy, niż typowy wakacyjny blockbuster a la Transformers. To dlatego, że w obu przypadkach kwestie technologiczne albo nie istnieją, albo są marginalne. Z grami jest inaczej. A gracze chcą często, by WSZYSTKO było na jak najwyższym poziomie. Tak się zdarza. Ale bardzo rzadko – i inaczej chyba nie będzie. Przynajmniej na razie.

    Polubienie

Dodaj komentarz