Wieści letnio-jesienne

Parę słów na temat moich ostatnich i planowanych okołoblogowych aktywności!

Rozpoczęty w maju cykl tekstów poświęconych krótkim, darmowym grom przeglądarkowym publikowany na łamach magazynu „Dwutygodnik” doczekał się już trzech odsłon („Interruption Junction” Deirdry „Squinky” Kiai, „Jostle Parent” i „Jostle Bastard” Pippina Barra, „Freshman Year” Niny Freeman). W zasadzie dopiero się rozkręcam; w zanadrzu mam jeszcze wiele pomysłów na przybliżenie świetnych, mało znanych u nas gier utalentowanych twórców. O tym, dlaczego kryterium ich (szeroko rozumianej) przystępności uważam za istotne, pisałam w tekście inaugurujacym cykl. Gorąco zachęcam do czytania, grania, polecania grającym i niegrającym znajomym.

Pod koniec września będę mieć przyjemność gościć na katowickim festiwalu filmu, animacji, gier wideo i muzyki – Ars Independent 2015. Wraz z producentką Magdaleną Cielecką i projektantem Jakubem Dvorskim wejdę w skład jury konkursu Czarny Koń Gier Wideo; wybierać będziemy spośród sześciu wyselekcjowanych tytułów, które według mnie dobrze reprezentują co ciekawsze nurty w niekonwencjonalnych rejonach sceny niezależnej („Gods Will Be Watching”, „Plug & Play”, „With Those We Love Alive”, „Her Story”, „Hotline Miami 2: Wrong Number”, „Lisa: The Painful RPG”). Ogrywam właśnie te tytuły (niektóre po raz drugi) – z przyjemnością i rosnącą świadomością, że wybór nie będzie łatwy.

Logo 3 - Ars Independent 2015

W sobotę 26 września wezmę ponadto udział w panelu „Grasz?”, gdzie opowiem o tym, po co według mnie potrzebni są krytycy gier i podyskutuję z Magdą, Jakubem i (mam nadzieję) publicznością o różnych zagadnieniach krytyki i estetyki gier. Zapis swojego wystąpienia wraz ze slajdami prezentacji zamierzam potem opublikować na blogu. Ale i tak zapraszam do udziału na żywo, jeśli ktoś ma chęć i możliwości. Zwłaszcza, że sekcja growa Ars Independent oferuje też inne smakowitości: przegląd machinim, wystawę gier Artifex Mundi, a przede wszystkim jurorski przegląd gier Jakuba Dvorskiego (na wypadek, gdyby ktoś żył w ostatnich latach pod kamieniem: jego studio Amanita Design ma na koncie m.in. „Samorost 2”, „Machinarium” i „Botaniculę”, oryginalne wizualnie i koncepcyjnie przygodówki).

Co jeszcze? W czerwcu postanowiłam założyć konto Altergrania na Twitterze i muszę przyznać, że moje dotychczasowe obawy związane z korzystaniem z tego serwisu w większości się potwierdziły. Nie chodzi nawet o przyswajanie tsunami stale wylewających się z Twittera treści, które przekracza możliwości człowieka prowadzącego regularne życie zawodowe i rodzinne (serio: przy około pięćdziesięciu obserwowanych miewam z tym kłopot – nie mam więc pojęcia, jak radzą sobie ci, którzy śledzą setki czy tysiące kont). Chodzi głównie o jakość i sens tych treści. Filozofowie i teoretycy mediów mówią dziś dużo o tym, że dopiero zapośredniczone przez współczesne media przeżycia, doświadczenia i myśli nabierają na znaczeniu w oczach naszych, naszych znajomych i postronnych obserwatorów. Że publiczne eksponowanie siebie poprzez dzielenie się nimi z członkami sieci społecznościowej potwierdza naszą własną obecność. I że dopiero feedback w postaci lajków i szerów (czy też favów i retweetów) tę obecność uwiarygadnia i nadaje jej sens. Na Twitterze tę funkcję współczesnych mediów widać jak na dłoni. Zdjęcia typu selfie i food porn przeplatają się tu z zapiskami banalnych codziennych wydarzeń i miałkimi spostrzeżeniami. Do tego dochodzą wyznania, które pasowałyby raczej do konfesjonału lub kozetki u psychoanalityka, względnie rozmowy z kimś bardzo bliskim. Dla mnie jako osoby, która (być może trochę staroświecko) poważnie traktuje granicę między tym, co istotne i nieistotne oraz tym, co prywatne i publiczne, jest to momentami – zwłaszcza w takim nagromadzeniu – trudne do przełknięcia. Tym bardziej, kiedy taki trywialno-ekshibicjonistyczny styl tweetowania uprawiają ludzie, których cenię za działalność artystyczną, publicystyczną czy społeczną. Można by polemizować, że dzięki temu poznajemy ich w pełnej krasie człowieczeństwa, gdyby nie świadomość, że to jedynie wykreowany przez nich samych wizerunek.

Ponarzekałam trochę, ale z Twittera uciekać nie zamierzam. W końcu to tylko narzędzie, które ujawnia swą przydatność przy odpowiednim użytkowaniu. Po właściwej selekcji obserwowanych z morza chaosu i błahości zaczyna wypływać całkiem żywotne źródło ciekawych informacji, obserwacji, refleksji, odnośników. I nimi (oczywiście pozostając wciąż w kręgu interesującej mnie tematyki growej) zamierzam się dzielić, z rzadka jedynie dodając coś od siebie. Zapraszam, przypominając jednocześnie o istnieniu fanpage’a Altergrania na bardziej przeze mnie oswojonym Facebooku.

3 thoughts on “Wieści letnio-jesienne

  1. Zgadzam się co do Twittera, ale ja uciekłem i nie wrócę. Też założyłem Technopolis konto TT, niby żeby obserwować co tam nowego twórcy proponują czy próbują. Ilość wartościowych informacji – nawet przy bardzo dokładnej selekcji obserwowanych kont – była znikoma. To był szum, pełen bzdur, niektórzy z kolei zupełnie milczeli, ważne rzeczy publikując gdzie indziej. A co rzeczy pisanych i retwittowanych przeze mnie – przestałem gdy zauważyłem, że pisze tak żeby się przypodobać potencjalnym retwittom. Mam nadzieję że to mój pierwszy i ostatni epizod z mediami społecznościowymi.

    Przy okazji – dziękuję za zauważenie i linkowanie wcześniej mojego pisania dla Technopolis. Skończyłem już z tym na amen (szczerze mówiąc odetchnąłem z ulgą). Zbyt mało osób chce moje rzeczy czytać, komentarze to głównie wytykanie drobnych błędów – niemal zero dyskusji merytorycznej, ja z kolei za dużo błędów literowych popełniałem – a korekta ich też nie zauważała. Zresztą pisałem za darmo – bo na gry nie ma tam już pieniędzy.

    Życzę powodzenia, dzięki za stare czasy blogowe (kto by przypuszczał, że ta partyzantka paru osób to był być może najciekawszy etap pisania o grach w Polsce ;), dla mnie to już raczej koniec zajmowania się grami, więc będę tu – i np. do Dwutygodnika – wpadał żeby poczytać.

    Polubienie

    • Dziękuję za komentarz, Dawidzie. Szkoda, że zrezygnowałeś z pisania, choć po części też rozumiem dlaczego. Trudno się zmotywować, gdy masz poczucie, że wysyłasz swoje słowa w pustkę. Ale to często złudne poczucie! Nie przejmowałabym się brakiem komentarzy – nie każdy ma ochotę dyskutować w internecie, co nie znaczy bynajmniej, że nie ceni tego, co czyta i że nie pobudza go to do refleksji (jestem tego najlepszym przykładem; komentuję z rzadka, a jeszcze rzadziej chce mi się w sieci spierać – i nie jestem w tym odosobniona). Komentarze w ogóle są strasznie przereklamowane, a kiedy toczy się już dyskusja, to zwykle na „gorące”, wzbudzające emocje tematy, i merytoryczna wymiana zdań, jeśli w ogóle się pojawia, gdzieś się w tym chaosie (a czasem, powiedzmy wprost: śmietniku, gubi). Dlatego uważam decyzję „Dwutygodnika” o wyłączeniu opcji komentowania na stronie magazynu za słuszną; w końcu w przedinternetowych czasach opiniotwórczego wpływu prasy kulturalnej nie mierzyło się liczbą nadsyłanych do redakcji listów.

      Polubienie

Dodaj komentarz