Dla czytelników, którzy jakimś cudem nie słyszeli jeszcze o grze Spore lub też związanych z nią ostatnio kontrowersjach z user-generated content w tle: na techNOblogu ukazał się tekst, w którym pokrótce omawiam sprawę.
Clive Thompson w Wired pisze z kolei ciekawie o zjawisku demokratyzacji projektowania 3D – umiejętności dostępnej obecnie głównie doświadczonym grafikom – które ma szansę zaistnieć dzięki Spore. Profesjonaliści pewnie nie są z tego zbyt zadowoleni, ale gry właściwie od zawsze poprzez zabawę uczyły często specjalistycznych umiejętności, by przywołać choćby przykład z efektywnym zarządzaniem zespołem, którego wymaga granie w wiele produkcji MMO.
Thompson zauważa też, że w poprzedniej grze głównego twórcy Spore, Willa Wrighta – The Sims – wielu graczom najbardziej podobał się etap budowania i projektowania wirtualnego domu, podczas gdy sama rozgrywka polegająca na zaspokajaniu potrzeb zamieszkujących go ludzików nie była już dla nich tak pociągająca. Przyznam, że pomimo całej niecierpliwości, z jaką czekam na zapowiedzianą na wrzesień pełną wersję Spore, z tym właśnie wiążą się moje obawy jej dotyczące. Oby etap tworzenia własnego organizmu nie okazał się najciekawszym w całej rozgrywce, bo przecież tak naprawdę ma być dopiero wstępem do kolejnych, bardziej złożonych faz – ewolucji cywilizacji, zarządzania nią i ekspansji na inne planety. Jeżeli Wrightowi i jego zespołowi uda się połączyć w zgrabną całość najlepsze cechy strategii czasu rzeczywistego, symulacji i „god game” w stylu Populous czy Black & White, a jednocześnie sprawić, by Spore dostosowywało swój poziom do graczy o różnych wymaganiach i stopniu doświadczenia, niewątpliwie otrzymamy produkcję, która będzie przełomem co najmniej na taką skalę jak swego czasu SimCity i The Sims. Jeśli coś po drodze nie zagra, będziemy mieli z kolei do czynienia z jednym z największych rozczarowań w historii gier. Wolę pozostać optymistką i przewidywać pierwszą opcję.
Will Wright opowiada o Spore.